Wiecie, co najbardziej
cieszy bloggera? Gdy czytającym podobają się twoje wpisy i z niecierpliwością
czekają na następny rozdział. Po prostu nie wiecie (może Ci, co mają bloga
wiedzą), jakie motywujące są komentarze. Bardzo dziękuje tym, co komentują i
dlatego ten rozdział dedykuje osobą, które skomentowały poprzedni rozdział (18)
i jeszcze poprzedni, 17.
Są to m.in.:
Julka
Lilka
Nancy
Tris Nieustraszona
Ever
Magdalena Brześkiewicz
gor2001
Marley Rachel
i Anonimowie...
Jeśli kogoś ominęłam to przepraszam.
A teraz już nie zanudzam
i zapraszam do czytania.
Ala
______________________________
[Oczami Lily]
Obudziłam się z lekkimi
zawrotami głowy. Przypomniałam sobie poprzedni dzień. Przedstawienie. Kiedy w
ogóle ma się ono odbyć? Przed balem? Muszę dopytać McGonagall. Jeśli przed
balem to mamy mało czasu, ponieważ dzisiaj jest 11 grudnia, wtorek, a wydarzenie
odbyłoby się 23 grudnia w niedzielę. Mielibyśmy niecałe 2 tygodnie.
Miałam na głowie
ważniejsze sprawy: dziś był pierwszy mecz gdzie już oficjalnie jestem w
drużynie. Mimo, że mamy go zagrać z Puchonami to i tak się trochę denerwowałam.
Dobrze, że nie z Krukonami, ponieważ miałabym go grać przeciwko Willowi, a tego
bym nie chciała. Uśmiechnęłam się na wspomnienie o moim chłopaku. Chodziliśmy
ze sobą nie całe trzy dni, a ja już wiedziałam, że jestem w nim zakochana. Po
prostu przy nim czułam się jak najszczęśliwsza osoba pod słońcem!
Z łazienki właśnie
wyszła Dorcas. Uśmiechnęłam się do niej. Zawroty głowy przeszły, a ja czułam
się jak najszczęśliwsza osoba pod słońcem. Miałam kochającego mnie chłopaka,
dwie wspaniałe i wspierające przyjaciółki oraz dwóch przyjaciół, Syriusza i
Remusa. Nie wiem jak to się stało, ale ostatnio zaprzyjaźniłam się z nimi
bardziej. Stali się dla mnie jak starsi bracia. Z Peterem nawet nie miałam
czasu porozmawiać, ponieważ cały czas gdzieś znika. Podobno kogoś sobie
znalazł...
Jedynym problemem jest
James... Nasze stosunki są... napięte? Chyba zawsze tak było nie licząc tego
krótkiego czasu naszej przyjaźni. Odpędziłam od siebie ponownie nieprzyjemne
myśli i skupiłam się na swojej radości.
- Co ty taka wesoła? -
Spytała z rozbawieniem Dorcas.
- Po prostu jestem
szczęśliwa, że mam was, Remusa, Syriusza i kochającego mnie chłopaka. A w ogóle
co między tobą a Łapą? - Oczy brunetki momentalnie zaszkliły się łzami.- Ojej,
przepraszam! Nie chciałam. - Dori zebrała się i zaczęła mnie zapewniać, że
wszystko okej.
Poszłyśmy na lekcje,
które ciągnęły się niemiłosiernie. Na dodatek nie miałam jak się spotkać w
Will’em, ponieważ mieliśmy ze sobą tylko jedną lekcje i na niej był sprawdzian
-.-
Przed kolacją przebrałam
się z Dorcas w szatę od Quidditcha, a Ann normalnie dodając jakieś akcenty z
Gryffindoru by było wiadomo komu kibicuje. Zeszłyśmy na śniadanie. Ann dosiadła
się do Remusa, Syriusza i Petera, a Ja i Dorcas doszłyśmy do końca stołu gdzie
siedziała pochylona nad jakąś kartką drużyna.
- Okej - zaczął James -
są już wszyscy więc zacznijmy; plan jest taki, że McDonald jest zawsze na
naszej połowie chyba, że jest jakaś krytyczna sytuacja, i jeśli przeciwnik
przejdzie na naszą połowę z kaflem to ty natychmiast próbujesz go zabrać.
Dorcas i Ruda obojętnie, ponieważ są tam gdzie piłka. Pałkarze jak zwykle CAŁY
czas patrzą na kafle i celujecie tym razem NIE w osoby posiadające piłkę tylko
w te które mają ją zaraz dostać przez podanie. Wood musisz mieć wyjątkową uwagę
na lewą obręż, ponieważ Puchoni mają zwyczaj celować w prawą, a słyszałem, że u
obrońcy coś zmieniają. To tyle. Teraz zjedźcie coś lekkiego typu twarożek i tym
podobne. Spotykamy się w szatni. - Ja i Dorcas doszłyśmy do naszych przyjaciół,
a chwile później Potter. Odkąd chodzę z Williamem zawsze stara się siadać
jak najdalej mnie, teraz nie może bezkarnie prosić o randki, ponieważ jestem
zajęta. Gadaliśmy sobie o przedstawieniu. Syriusz podobno nic nie mówi, ale
zamierza to zmienić. Z tego co zrozumiałam to publiczność będzie miała wielką
uciechę z woźnicy. Gdy zjedliśmy ruszyliśmy z stronę boiska od Quidditcha.
Syriusz wszedł na miejsce komentującego, Remus, Ann i Peter zajęli sobie
miejsca na trybunach, a Ja, moja przyjaciółka i Rogacz do szatni. Potter
powtórzył jeszcze nasz plan. Porozciągałam sobie trochę ręce wymachując je i
inne rozciągające ćwiczenie. Zaczęło się. Weszliśmy na boisko, a uczniowie gdy
nas zobaczyli zaczęli wrzeszczeć i krzyczeć "Gryf-fin-dor!
Gryf-fin-dor!". Za naszym domem byli oczywiście Gryfoni oraz Krukoni. Za
Hufflepufem byli Puchoni i Ślizgoni. Kapitanowie podali sobie ręce i po
tradycyjnym tekście "to ma być ładna i czysta gra!" zaczęło
się. Dorcas pierwsza doścignęła kafla i szybko podoła go mi, ponieważ
została osaczona. Ja dzięki mojej MEGASZYBKIEJ miotle w okamgnieniu doleciałam
do obręczy przeciwników i wykonałam bezbłędny rzut. 10:00 dla Gryfonów. Potem
poszło trochę trudniej, ale i tak wygrywaliśmy. Doszliśmy tak do 60: 30 punktów
dla Gryfonów. Nie obyło się bez komentarzy Syriusza typu; „jak rzucasz w moją
Doracas?” (która już ni była jego -,-), „Ha, ha! I co Puchoni? Łyso wam?”,
„Oczywiście, że chce być komentującym, ale jestem przecież Gryf… UWAŻAJ NA RUDĄ
IDIOTO”. Tego tupu teksty sprawiały, że wszyscy, nie koniecznie fani Quidditcha,
przychodzili na mecze. W końcu James złapał znicza. Gryfoni i Krukoni
wrzeszczeli ze szczęścia, a Puchoni i Ślizgoni chcieli ich zagłuszyć głośnym
buczeniem.
Nagle od tyłu objął
ktoś. Tym ktosiem oczywiście był Will. Szepnął mi do ucha „byłaś najlepsza”, a
ja szybko odwróciłam się i rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam. On
zaśmiał się cicho i także mnie przytulił. Znowu poczułam te motyle w brzuchu. W
jego ramionach czułam się taka bezpieczna. Mógł mnie przed wszystkim obronić.
- W PW Gryfonów pewnie
będzie impreza. Pójdziesz ze mną?
- Jasne, tylko jak mam
się dostać do waszego domu?
- Ach. Rzeczywiście. To
bądź pod Grubą Damą o 19, okej?
- Okej. – Pocałował mnie
w policzek i poszedł do swoich przyjaciół, a ja z Ann i Dor do swojego
Dormitorium przygotować się do imprezy.
Założyłam krótką do
połowy ud sukienkę z różnokolorowymi cekinami. Ann oczywiście nie miała ochoty
iść, a Dor założyła krótkie dżinsowe podarte spodenki i białą bokserkę. Obie
tylko pomalowałyśmy sobie rzęsy i machnęłyśmy usta błyszczykiem. Gdy spojrzałam
było dwie po 19 i pośpieszyłam pod Grubą Damę. William już tam czekał. Na jego
widok zakręciło mi się w głowie. Miał na sobie czarne dżinsy, koszulkę
opinającą jego umięśnioną klatę piersiową z nadrukiem i włosy na żelu. Do tego
piękne perfumy od których zapachu jeszcze bardziej mi się zakręciło w głowie. Uśmiechną
się do mnie, a ja odwzajemniłam gest. Wpuściłam go do środka i razem ruszyliśmy
na parkiet. Impreza już się zaczęła. Leciało "I love it".
Wepchnęliśmy się między imprezowiczów, nie koniecznie Gryfonów. Zaczęliśmy
podskakiwać i tańczyć w rytm muzyki. Co jakiś czas wszyscy śpiewali "I
don't care! I love it!". Później jeszcze inne piosenki. Bawiłam się
doskonale. W wkrótce niestety parkiet opustoszał i dopiero w tedy zorientowałam
się, jaka jestem zmęczona. Parę osób spało na ziemi lub kanapach. Postanowiłam
jeszcze napić się soku. Z szklanką w ręce usiadłam na wolnym fotelu. Po jakimś
czasie już pusta szklanka leżała rozbita na ziemi, a ja spałam w fotelu.